sobota, 13 stycznia 2018

Rozdział 1.

Kiedyś kochałam czytać i być może to mnie zniszczyło. Teraz też uwielbiałam to robić, jednak było to o wiele trudniejsze niż jeszcze kilka lat temu. Wypukłe punkciki układały się w znajome mi wzory. Niektóre z nich nadal zapominałam w chwilach roztargnienia, dlatego pewne słowa uciekały mi tworząc razem z innymi niezrozumiałe wyrażenia. Nigdy nie miałam głowy do pojęć i symboli, dlatego nawet po kilku latach miałam problem z zapamiętaniem alfabetu. Ogród o tej porze zapewne był piękny. Lubiłam tu siedzieć i podziwiać zadbane kwiaty – teraz mogłam jedynie słuchać.
    Ale to nie tak, że nie lubiłam tego, co dostałam od losu. To zależy. Przyzwyczaiłam się do swojego życia i z czasem nawet zapominam o tym. Po sześciu latach byłam w stanie bezproblemowo funkcjonować i radzić sobie. Czasem jednak przychodziły momenty, kiedy miałam dość siebie. Ale to zwykle nie trwało długo, bo wiedziałam, że muszę sobie radzić. Inaczej nie przetrwałabym w społeczeństwie. Więc każdego dnia wstawałam na nowo, rozpoczynałam dzień z uśmiechem, nie ważne, jak bardzo źle ze sobą się czułam. Wiedziałam, że muszę lubić swoje życie.
    I ja naprawdę je lubiłam. Kochałam sposób, w jaki poznaję otoczenie. Zwyczajnie zaczęło mi się to podobać.
    — Charlie!
    Kiedy tylko usłyszałam wołanie mamy, włożyłam zakładkę między strony książki i zamknęłam ją. Odłożyłam tomik na siedzenie krzesła ogrodowego, na którym jeszcze przed chwilą siedziałam, i poszłam w stronę rodzica. Wydawało mi się, że ta stała na tarasie, bo gdyby była przynajmniej w salonie, nie usłyszałabym jej. Wcześniej nie zabrałam ze sobą butów, więc musiałam iść przez ogród boso po skoszonej trawie. Zanim doszłam do tarasu, próbowałam przypomnieć sobie ile to było kroków.
    Czternaście...
    Piętnaście...
    Szesnaście czy siedemnaście?
    Bolesne uderzenie piszczelem w stopień uświadomiło mnie, że to jednak było szesnaście – czyli zrobiłam o jeden za dużo. Chwytając się barierki, którą dopiero odnalazłam, pokonuję kolejne dwa schodki. Stanęłam na chłodnej, betonowej podłodze i zatrzymałam się na moment, chcąc ocenić swoje położenie. Z salonu słyszałam dochodzące głosy, których nie rozpoznłam. Mamy gości?
    — Mamo? – spytam cicho, rozcierając bolącą nogę.
    Dobra, takie nieprzyjemnie zderzenia nie zdarzały mi się często. Potrafiłam już nad nimi panować. Tym razem zwyczajnie szłam za szybko, dlatego uderzyłam w stopień.
    Mama nie odzywała się, ale słyszałam jej ciche kroki, a po chwili także czujłam dotyk jej ciepłej dłoni na ręce. Chwyciła mnie w okolicach łokcia, chwilę później szepcząc "Niespodzianka". Ostrożniej weszłyśmy do salonu, a tym razem pamiętałam, by uważać na próg. Robiłam to automatycznie, zdążyłam nauczyć się rozkładu pomieszczeń, ścian i ewentualnych przeszkód w domu, dlatego czasem nawet nie zwracałam na nie uwagi. To wszystko było już takie naturalne, jakbym była normalna. Dalej poszłyśmy do przedpokoju. Kilka lat temu jasne, pomarańczowe ściany zdobiły przeróżne rodzinne fotografie i obrazki. Na środku odcinka trasy kuchnia – drzwi wejściowe stało spore owalne lustro w ozdobnej ramie postawione na starej, wyblakłobrązowej szafce z kilkoma szafkami i wiklinową górną częścią. Tuż obok na wieszaku wisiały klucze, notatki i inne nieistotne rzeczy. Pamiętałam także brązowy wzorzysty dywan, który znajdował się nieopodal schodów. Jednak wychodząc z salonu, nie wyczułam go.
    No właśnie. Wtedy już prawie nic nie było takie, jakie było kiedyś. Dwa lata wcześniej rodzice zrobili remont. Mama powiedziała, że tamtymm razem wybrali żółtą farbę o nazwie związanej z latem, jednak według niej wyszła pobladła mieszanina, przez moją siostrę zwana "żółtaczką". Isa była wtedy jeszcze dość mała i nie do końca rozumiała znaczenie pewnych słów, dlatego pozostawało mi jedynie uśmiechać się na jej określenia.
    Mama, której uścisk pod koniec drogi był znacznie luźniejszy, puściła mnie w przejściu z przedpokoju do salonu. Przynajmniej tyle mogłam wywnioskować po liczbie kroków od progu salonu do tego miejsca i, jak mi się zdawało, bliskiej odległości ściany, o którą mogłam się oprzeć.
    — To jest właśnie moja córka Charlotte.
    Mama uśmiechała się, mogłam wyczuć to po tonie jej głosu. Ale ja, w przeciwieństwie do niej, wcale nie miałam humoru do śmiechu. Kompletnie nie wiedziałam do kogo mówi i dlaczego. Dlaczego nie uprzedziła mnie, że będziemy mieć gości? Zwykle mówiła mi o takich rzeczach. Jednak mimo wszystko niemrawo wykrzywiłam kąciki ust, chcąc zrobić dobre wrażenie na kimkolwiek. Osoba z początku nie odzywała się, więc nawet nie mogłam rozpoznać jej lub jego głosu. Właśnie to było najgorsze – nie miałam pojęcia kto to, więc nie wiedziałam, jak się zachować. Przy rówieśniku mogłabym być bardziej wyluzowana, jednak gdyby to był ktoś z wieku moich rodziców, musiałabym zachowywać się bardziej oficjalnie.
    Z uśmiechem przyklejonym do twarzy starałam się skierować głowę w kierunku osoby, żeby ta miała takie wrażenie, jakbym na nią patrzyła. Ludzie nie lubią, kiedy podczas rozmowy rozmówca ucieka wzrokiem lub, co gorsza, nawet na nich nie patrzy. Mają wtedy wrażenie, że są ignorowani, a ignorancji przecież nie lubi nikt. Najlepiej więc było, kiedy nosiłam okulary słoneczne. Wtedy było mi o wiele łatwiej.
    Wyciągnęłam przed siebie prawą dłoń w geście przywitania, z nadzieją, że ktoś ją chwyci i przywita się. I tak się stało. Już po chwili poczułam, jak ktoś potrząsa moją ręką.
    — Witaj Charlotte, jestem Michael – powiedział ktoś.
    — Cześć – wymamrotałam, niemało zaskoczona. Chociaż zaskoczona to mało powiedziane.
    Nie spodziewałam się we własnym domu kogoś młodego oprócz mnie, mojej siostry i jej znajomych. Chłopaka. I to chyba w moim wieku. Co on tu robił?
    Puścił moją dłoń, a ja, nie mając bladego pojęcia, co ze sobą zrobić, skrzyżowałam ręce z tyłu. Kolejny raz miałam ochotę poważnie porozmawiać z mamą na temat niespodziewanych gości.
    — Charlie, to pani Evans, nasza nowa sąsiadka – wytłumaczyła mama, przedstawiając mi drugą osobę, której obecności się domyśliłam.
    — Nie miałyśmy jeszcze okazji się widzieć – byłam prawie pewna, że kobieta posłała mi uśmiech.
    Czyli będę musiała być wyluzowana i oficjalna jednocześnie.
    — Tak, to prawda – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, przywołując w pamięci wszystkie momenty, w których mogłam usłyszeć jej głos.
    Usłyszałam ciche słowa Michaela; "Mamo!" syknął chłopak. Na chwilę zapanowała cisza, którą później przerwała Kathleen.
    — Na miłość boską, Charlotte! Najmocniej przepraszam – podczas gdy nowa sąsiadka próbowała litanią przeprosić mnie za swoja pomyłkę, je właściwie mogłam tylko się w duchu uśmiechać. Przyzwyczaiłam, że ludzie tak mówią. To normalny, zwykły kolokwializm, o ile ktoś nie mówi tego złośliwie. — Nie to miałam na myśli.
    — Nic się nie stało – odpowiedziałam krótko, nie mając pojęcia jak ubrać w słowa to, co miałam na myśli.
    Chciałam jak najszybciej to przerwać. Odwróciłam się w stronę mamy i niemo błagałam ją o pomoc. Chyba zrozumiała, bo już po chwili zajęła panią Evans czymś innym. Nachyliła się do mnie i szepnęła do ucha, że idziemy do salonu i kiedy trzy osoby przeszły obok mnie, niepewnie powędrowałam za nimi.
    Tym razem udało się bez obrażeń. Nauczyłam się planu domu na pamięć, więc wiedziałam, gdzie co się znajduje i na co uważać. Potrafiłam nawet bezproblemowo wejść po schodach. Właściwie to po sześciu latach nie sprawiało mi to żadnego najmniejszego problemu, to zwykła czynność, jaką praktycznie każdy człowiek wykonuje każdego dnia.
    Usłyszałam dźwięk szurania krzeseł po podłodze, więc postanowiłam zrobić to samo z tym, przed którym stanęłam. Zacisnęłam palce na górnej części drewnianego oparcia z materiałowym obiciem i już miałam podnieść krzesło, gdy przerwało mi wołanie Isy, która właśnie niczym burza wpadła do salonu.
    — Lola, pomóc ci?
    Isa miała tylko sześć lat. Pamiętałam ją z kilku pierwszych miesięcy jej życia. Później nawet nie wiem, jak wygląda. Tata powiedział mi jakiś czas temu, że ja i siostra mamy taki sam odcień włosów – złoty. Tak naprawdę u mnie złoty był tylko wtedy, gdy byłam na słońcu, ale tata uważał inaczej. Właściwie, jeśli Isa miała taki kolor włosów jak ja, jest blondynką. Ale dokładnie nie wiedziałam, jakie mam teraz włosy. Wiedziałam tylko, jakie miałam, mając jedenaście lat. I tylko siostrze pozwalam mówić na mnie "Lola".
    Kiedy dziewczynka stanęła obok mnie, cicho, by tylko ona mnie usłyszała, podziękowałam jej za chęć pomocy i zmierzwiłam jej włosy. Wydawała mi się różnić od swoich koleżanek. Ale czyż to nie dziwne? Nie każda dziewczynka ma siostrę, która wymaga trochę innego traktowania. Moja codzienność nieco różniła się od tej, jaką miała większość moich rówieśników. Siostra rozumiała to i akceptowała mnie, za co już zawsze będę jej ogromnie wdzięczna. Kiedy była młodsza, bałam się, że mnie odrzuci, tylko dlatego, że nie widzę. Wiedziałam, że nie będzie jej łatwo żyć pod jednym dachem z siostrą, która nawet nie może normalnie się z nią pobawić lalkami i zabrać na spacer, jednak Isa jakby to wszystko zrozumiała. Właśnie dlatego wydawała mi się trochę dojrzalsza emocjonalnie od swoich rówieśników.
    Mama zajęła się rozmową z panią Evans o jakimś dziwnym rodzaju storczyka albo innego podobnego kwiatu, a Isa opowiadała Michaelowi o swojej kolekcji lalek, którą częściowo odziedziczyła po mnie. On tylko przytakiwał i prawdopodobnie uśmiechał się pod nosem. Chwilę później mama powiedziała mi po cichu, że na stole stoi naszykowana sałatka i kilka innych przekąsek, które może mi podać, jeśli chcę. Poprosiłam o sałatkę. Początkowo chciałam wziąć ją sama, ale nie wiedziałam, gdzie stoi, więc musiałam skorzystać z zaoferowanej pomocy. Wsunęłam dłoń pod talerz, kiedy mama położyła na nim jedzenie, w poszukiwaniu widelca. Podniosłam chłodny przedmiot i starałam się nadziać na niego kolejne warzywa. Głowę skierowaną miałam w stronę dania, żeby wyglądało, jakbym na nie patrzyła. Staram się dobrze wypaść, ale odnosiłam wrażenie, że idzie to kompletnie nie po mojej myśli.
    Choć przez sześć lat zdążyłam przyzwyczaić się do tego, że wśród ludzi mogę wywoływać zainteresowanie, obecność nowych sąsiadów budziła we mnie poczucie dyskomfortu. Zwykłam unikać miejsc publicznych i udawałam do nich tylko wtedy, gdy sytuacja mnie do tego zmusiła bądź wiedziałam, że dookoła nie będzie zbyt dużo ludzi. W domu, gdy do rodziców bądź siostry przychodzili znajomi, zawsze starałam się dyskretnie ukryć w swoim pokoju. Jednak teraz ta wizyta mnie zaskoczyła i opuszczenie salonu byłoby trochę niekulturalne. Starałamm się nie zwracać na siebie uwagi, co na pewien czas nawet mi się udało, a Isa, nieświadomie, mi w tym pomogła. Przez cały czas zagadywała Michaela, nie pozwalając mu podjąć rozmowy ze mną.
    Wiecie, to nie tak, że ja rękoma i nogami wzbraniałam się przez nową znajomością. Dobra, może tak to wyglądało, ale ja naprawdę nie wiedziałam, jak zacząć. Bałam się, że jeśli już się do kogoś zbliżę, ta osoba nie będzie w stanie ze mną wytrzymać tylko z tego względu, że nie widzę.
    — Charlie, mogę znać tytuł książki, którą ostatnio tak zachłannie czytasz?
    Podniosłam opuszczoną głowę, do tej pory wspartą na nadgarstkach. Przez moment byłam tak głęboko w świecie swojego umysłu, że chwilę zajęło mi, zanim uświadomiłam sobie, że pytanie zostało skierowane do mnie. Po chwili dotarło do mnie także, że to słowa Michaela.
    — Co? Ah, tak, książka. To były chyba "Skrzydlate Słowa" Evelyn Cather. Nie jestem pewna, ale tak mi się wydaje. Czemu pytasz? – wypaliłam, zanim zdążyłam pomyśleć, że to pytanie może być trochę opryskliwe.
    — Skoro jesteś nią tak pochłonięta, na pewno musi być ciekawa – stwierdził szybko. Kiwnęłam potakująco głową, nie wiedząc, co więcej powiedzieć. — Też lubię czytać, więc może skuszę się na ten tytuł.
    Właśnie tego nie znoszę w rozmowach z ludźmi. Momenty, w których ujawnia się moja nieśmiałość, są  najgorsze. Wtedy nie wiem, jak podtrzymać rozmowę. Próbuję postawić się na miejscu innej osoby. Co ktoś inny by powiedział? I czy w ogóle by coś powiedział? Jakich słów użyć?
    — Ogólnie jedną książkę czytam bardzo długo – zaczęłnam, modląc się, by ze stresu nie zaczął mi się plątać język. Tak, wiem, że to okropnie głupie, ale ja naprawdę denerwowałam się takimi błahostkami. — Czytanie alfabetem Braile'a jest bardziej czasochłonne niż takie zwykłe, dlatego też może ci się wydawać, że bez przerwy ślęczę nad jedną powieścią. Ale to też w sumie dobre, bo gdy mam za dużo czasu, wiem, jak go spożytkować.
    A teraz taka trochę ironia losu. Gdy już zaczęłam gadać, przychodził słowotok i mogłabym nawet nie przerywać.
    — Ile czasu zajęło ci nauczenie się tego alfabetu? – Isa odeszła gdzieś, nie męcząc już chłopaka opowieściami o lalkach i bajkach, a on zdawał się mówić jakby swobodniej.
    — Właściwie to dokładnie nie pamiętam, ale żebym mogła płynnie czytać na pewno musiało minąć kilka miesięcy – odpowiedziałam bez zająknięcia, mimo wszystko nerwowo wykręcając sobie palce pod stołem.
    Znów nie wiedziałam, co mówić. O co można spytać kogoś, kogo nawet się nie zna? Michael albo nie miał ochoty na dalszą rozmowę albo ten sam problem, co ja.
    Więc wróciłam do swojego dawnego zajęcia bycia niezauważalną. Właściwie, to wychodziło mi chyba najlepiej. Bo przecież jest to najłatwiejsze. Wystarczy się nie odzywać i nie przykuwać uwagi.
    Pozazdrościłam wszystkim gadułom, które potrafią zwyczajnie otworzyć usta i pozwolić słowom płynąć. One zawsze wiedzą, co i jak powiedzieć i nie przejmują się, że mogą zostać niezrozumiane lub źle zinterpretowane.
    Kiedy wszyscy wyszliśmy do ogrodu, a moje ciało przeszył chłodny dreszcz, podjęłam kolejną próbę rozpoczęcia rozmowy. Miałam nadzieję, że to nie pójdzie na marne.
    — Co sprawiło, że zamieszkałeś akurat w Bristolu?
    Michael i Isa stali obok mnie, a kiedy usiadłam na kocu rozłożonym na schodkach tarasu, ta dwójka zrobiła to samo. Michael westchnął, po czym niepewnie podjął temat.
    — Byłem tu wcześniej kilka razy, także mam tu znajomych. A kiedy szukałem miejsca idealnego na przeprowadzkę, od razu pomyślałem o tym mieście. Nie wiem dlaczego akurat Bristol. Podoba mi się – odpowiedział i uśmiecha się. — Tutaj jest tak ładnie, nawet nie wiem czym się kierowałem.
    — Też mi się tu podoba – powiedziałam, wcześniej nawet się nad tym nie zastanawiając, po czym uśmiechnęłam się na potwierdzenie moich słów. — Podobało – poprawiłam się szybko. — Jest tu taki urok czy coś w tym rodzaju. To takie piękne miejsce. Takie, jak opisują w książkach.
    — Dokładnie! – powiedział z szerokim uśmiechem.
    Przez głowę przemknęło mi, że jeśli mamy choć jeden wspólny element, może być z tego znajomość.
    — Co ci się tu najbardziej podoba? – zapytałam odruchowo, pocierając ramiona wnętrzem dłoni.
    — Nie mam jeszcze ulubionego obiektu. Miasto jest spore, a ja, choć byłem tu przelotnie kilka razy, nie zdążyłem wszystkiego poznać. Ale myślę, że za miesiąc będę mógł spokojnie odpowiedzieć ci na to pytanie.
    Starałam się opanować szczękanie zębami, wmawiając sobie, że przecież wcale nie jest zimno. Cóż, może nie było tak chłodno, jednak ja cała się trzęsłam. Wreszcie, przegrywając ze sobą, wstałam, zostawiając chłopaka i siostrę samych, i skierowałam się  do wieszaka z ubraniami w wiatrołapie. W drodze powrotnej założyłam na siebie bluzę, po czym wróciłam na swoje poprzednie miejsce, starając się nikogo z siedzących nie zdeptać. Isa przysunęła się do mnie i ułożyła mi głowę na ramieniu, a ja ją przytuliłam.
    — Świetliki! – krzyknęłam piskliwym głosikiem sześciolatki i oderwała się ode mnie.
    Domyśliłam się, że pokazuje palcem miejsce, gdzie latają stworzonka. Odkąd pamiętam je lubi. Ja z resztą też. Kiedyś podobały mi się te ich świecące ogonki. Kojarzyły mi się z jakąś magią lub magicznymi istotami, w których istnienie głęboko wierzyłam.
    Czas zdawał się zatrzymać w miejscu. Tak mocno wkręciłam się w rozmowę, że kiedy Isa cicho mówiła mi, że jest śpiąca, z trudem odrywałam się od słów Michaela. Wiele mi o sobie opowiedział. Wiem, że przeprowadził się tutaj po śmierci ojca, który zginął w wypadku, o swoich zainteresowaniach i podróżach, o których słuchałam z zapartym tchem. Powiedział nawet, że marzy o tym, by zamieszkać w Australii!
    Starałam się stworzyć w głowie jego wygląd na podstawie tonu głosu, słów, jakich używał, budując wypowiedzi i emocji, jakie okazuje, mówiąc o sobie, jednak kiedy już prawie to ustaliłam, mówił coś, co zmieniało mi w głowie jego obraz.
    Niedługo później, gdy Isa bez przerwy mówiła mi o potrzebie snu, chłopak wstał z koca z zamiarem udania się do własnego domu. Ja także podniosłam się, by odprowadzić jego i jego matkę do drzwi, która także postanowiła już wracać. Po kilkukrotnym upewnieniu się przez chłopaka, że potrafię bez wsparcia dostać się do drzwi, wszyscy ruszyliśmy w ich kierunku.
    — Żegnaj, Charlotte – powiedział z uśmiechem na ustach, po czym przybił piątkę z moją siostrą, która stała obok, wsparta na moim ramieniu.
    — Mówisz tak, jak byśmy się mieli nigdy więcej nie zobaczyć – stwierdziłam niepewnie, ale mimo to nie opuściłam głowy.
    — Czy ty coś sugerujesz? – domyśliłam się, że zwykły uśmiech na jego twarzy zmienił się w bardziej zadziorny. Kąciki moich ust uniosły się nieznacznie.
    — Cóż, przecież wszystko może się zdarzyć. Mieszkasz przecież obok.
    — Więc, do zobaczenia, Charlotte.
    — Do zobaczenia.
    Nie wiedzieć czemu, nie potrafiłam przestać się uśmiechać, ale miałam nadzieję, że Michael tego nie widział.
    Wypuszczając powietrze z ust, zamknęłam drzwi. To jednak nie było takie złe spotkanie.

Wstęp


            Kiedy byłam małym dzieckiem, mama mówiła mi, że życie jest piękne. Nie wątpiłam w jej słowa, bo nawet nie miałam ku temu powodów. Miałam ją i tatę – czyli pełną, kochającą się rodzinę. Później dołączyła do nas także moja siostra. Wierzyłam w słowa mamy.

            Kiedy pierwszy raz powiedziała mi coś takiego, miałam sześć lat. Uśmiechnęłam się wtedy do niej i powiedziałam, że jej wierzę. Byłam dzieckiem i wyznacznikiem pięknego życia było wtedy moje obecne życie – miałam przyjaciół, moi rodzice byli ze sobą szczęśliwi i nigdy się nie awanturowali, nie byłam też śmiertelnie chora. Spojrzałam na tatę, siedzącego obok. Myślałam, że mama chciała mi dać jedną z tych ważnych życiowych rad, jednak to było coś więcej. Nagle uśmiech zszedł jej z twarzy, a ona powiedziała, że wada wzroku, która jest ze mną praktycznie przez całe życie i cały czas się pogłębia, nie jest zwykłą wadą wzroku. Wtedy nie rozumiałam, co miała myśli. Byłam małym dzieckiem, skąd mogłam wiedzieć, o co chodzi? Wtedy tata odezwał się po raz pierwszy podczas tej rozmowy. Dodał, że możliwe, iż w przyszłości będę musiała mieć wykonaną operację na oczach.

            Kilka tygodni chodziłam za nimi i pytałam, jak taka operacja wygląda. Nie chcieli mi nic o niej opowiedzieć i zbywali mnie, mówiąc, że dowiem się wszystkiego w swoim czasie. Wywnioskowałam, że "w swoim czasie" znaczy "Kiedy już będziesz leżała na stole operacyjnym". Jako dziecko snułam różne domysły i chyba żaden z nich nie pokrywał się z rzeczywistością. Ale miałam tylko sześć lat!

            Nie przepadałam za okularami, bo czasem utrudniały mi zabawę lub pływanie na basenie, co bardzo lubiłam, ale też nie rozumiałam, jak bardzo moje oczy muszą być chore, żeby ktoś musiał je operować. Nawet nie wiedziałam, że mogą być aż tak chore.

            Z czasem zdążyłam o tym zapomnieć. Życie toczyło się dalej, ja powoli dorastałam, choć nadal byłam dzieckiem. Nadal czytałam bardzo dużo książek, bo od kiedy nauczyłam się to robić, pokochałam ten rodzaj spędzania czasu. Nie wiedziałam jeszcze, że w najbliższym czasie książki staną się moimi najlepszymi przyjaciółkami.

            Widziałam coraz gorzej. W szkole czasem miałam przez to problemy, ale nie zwracałam na nie większej uwagi. Mama powiedziała, że nawet jeśli teraz nie jest pięknie, kiedyś na pewno będzie. Wierzyłam jej słowom. Uważałam ją za bardzo mądrego człowieka, więc dlaczego miałabym jej nie zaufać?

            Jakiś czas później wszystko zdawało się wyjść na prostą. Przyjaciele okazali się najlepszymi przyjaciółmi, jakich mogłam sobie wtedy wymarzyć. Na świecie pojawiła się moja siostra. Z rodzicami dogadywałam się świetnie. Wydawało mi się, że moje życie jest idealne.

            I wtedy nastała ciemność.